Martyna Michalska
Waldemar „Valdi” Makoś - AGS - Arbeitsgemeinschaft für Speläologie
Łukasz Piechocki
Iwona Pośpiech
Co można zdziałać mając jeden dzień urlopu i mnóstwo zacięcia bojowego? Tak! Postanowiliśmy zmierzyć się z czterotysięcznikiem - 1600km od Bielska :)
Wyruszyliśmy w czwartek po pracy z Bielska-Białej, zgarnęliśmy Martynę i Valdiego z Zurychu już w piątek o piątej rano i ruszyliśmy w stronę Zinal. Już samo dojście do schroniska Cabane de Tracuit (3256 m n.p.m.) okazało się przygodą – elektryczne pastuchy i krowy ewidentnie spragnione czułości utrudniały marsz bardziej niż przewyższenie.
W schronisku nocna aklimatyzacja oraz najlepsze zupki chińskie z widokiem na Weisshorna, Zinalrothorn, Besso i Dent Blanche.
W sobotę nad ranem około 4:00, ruszyliśmy na Bishorn. Cisza, skrzypiący śnieg, lina szurająca po lodzie i… moje dyszenie niczym lokomotywa. Okazało się też, że rozchodzenie nowych butów na 4-tysięczniku to pomysł z kategorii „never again”. Ale wschód słońca na lodowcu i widoki ze szczytu wynagrodziły każdy krok.
Na wierzchołku czuliśmy się dumni jak królowie Alp – aż do momentu, gdy zobaczyliśmy facetów znoszących na plecach rowery elektryczne i zjeżdżających nimi w dół. To dopiero inny wymiar „hardkoru”!
Podczas zejścia mieliśmy wrażenie, że trafiliśmy do krainy lodu – szczeliny, jaskinie śnieżne, sople – bajkowo i pięknie. Potem już tylko kilka godzin marszu do auta, ekstremalnie długa droga powrotna do Bielska… i wspomnienia, które zostaną z nami na długo.
Bishorn zdobyty – misja zakończona sukcesem!